Jak obyczaj każe stary
Łamanie się opłatkiem jest typowo polskim zwyczajem. Podobnie jak roraty adwentowe. Tradycja dzielenia się opłatkami wigilijnymi sięga początków chrześcijaństwa i starych zwyczajów kościelnych, związanych z celebrowaniem mszy świętej, na którą wierni przynosili specjalne chleby ofiarne tzw. eulegie. Dzielono się nimi podczas mszy. Dla tych, którzy nie mogli być obecni na liturgii, zanoszono chleby do domu. Łamanie się opłatkami to tradycja średniowiecza.
W Krakowie, od lat, z wypieku opłatków słynie klasztor Zgromadzenia Zakonnego Sióstr Felicjanek. Dziś wprawdzie opłatkowy rynek zdominowali świeccy producenci, a siostry pieką na użytek wewnętrzny, jednak co roku, do klasztornej furty dzwonią ci, którzy nie wyobrażają sobie Bożego Narodzenia bez opłatka od zakonnic. Tu również składane są specjalne zmówienia, np. na opłatki o szczególnym wzornictwie. Toteż w okresie przedświątecznym pracy jest mnóstwo, a opłatki wypiekać zaczyna się już we wrześniu.
Tam, gdzie piecze się opłatki
Warsztat-piekarnia znajduje się w celi klasztornej. Ciasto na opłatki przypomina ciasto naleśnikowe i taki zapach unosi się w powietrzu.
I rzeczywiście. Przy każdym stanowisku, stoi pokaźnych rozmiarów garnek, wypełniony płynnym ciastem. – To tylko mąka i woda! – śmieją się siostry i tłumaczą, że cała tajemnica tkwi w jakości mąki z najszlachetniejszego gatunku pszenicy oraz we właściwych proporcjach mąki i wody. Jeśli mąka zawierałaby jakiekolwiek zanieczyszczenia, na opłatkach wyjdą grudki. Gdy w złych proporcjach połączy się z wodą, ciasto albo wyleje się poza formę, albo w ogóle nie będzie chciało się rozprowadzić.
Objaśnieniom towarzyszy nieprzerwana praca. Szybkie ruchy chochlą: zaczerpnięcia odpowiedniej miarki ciasta, rozlanie go na podstawie maszyny, na krzyż, zaciśnięcie górną pokrywą, tą z wygrawerowanymi wzorami. Po niedługiej chwili, z maszyny, która kojarzyć się może z gofrownicą, wyjmuje się plaster upieczonego opłatka. A raczej opłatków. Bo na jednej formie, od razu zarysowanych jest ich sześć, o sześciu różnych wzorach. To ogromne ułatwienie i unowocześnienie. Wyposażenie jest zmodernizowane, zaopatrzone w termostaty i inne zdobycze współczesnej techniki.
Ale starsze siostry pamiętają dobrze ręczne formy. Nie tylko wychodził z nich zaledwie jeden opłatek, ale przede wszystkim trzeba było nie lada wprawy i doświadczenia, by wiedzieć, w którym momencie otworzyć matrycę, by uniknąć zbrązowienia ciasta. Teraz, zmartwienie to wyeliminowały elektroniczne sygnalizatory.
Ale i tak większość prac wykonuje się po dawnemu. Każdy wyjęty z matrycy duży arkusz sześcioopłatkowy trzeba najpierw wyrównać na brzegach. Zajmuje się tym młodziutka postulantka. Uzbrojona w nożyce o bodaj półmetrowych ostrzach, zręcznie przycina krawędzie.
Bo teraz przycięte i wyrównane arkusze przeniesione zostaną do piwnicy, gdzie, ułożone na specjalnych regałach, chłonąć będą wilgoć przez dwie-trzy godziny. Wtedy też zyskają charakterystyczny smak i połysk. No i odpowiednią fakturę, która pozwoli rozciąć arkusze na poszczególne opłatki. Nie nawilżone ciasto pokruszyłoby się pod pierwszym dotknięciem nożyczek..
Ornamentyka opłatków tradycyjnie przedstawia sceny bożonarodzeniowe: stajenkę betlejemską, żłobek z Dzieciątkiem Jezus, Świętą Rodzinę, pokłon Trzech Króli, anioła ogłaszającego Dobrą Nowinę.
Z życzeniami Zdrowych i Spokojnych Świąt – Wasze Bibliotekarki